Dużo się mówi o asertywności w relacjach z innymi. I bardzo dobrze. Chwała wszystkim, którzy zachowują się asertywnie, uczą się asertywności i za to, że ją rozumieją. I wiadomo już dawno, ze to nie chodzi o samo odmawianie, ale też o cały szereg zachowań, które pomagają nam być bliżej siebie – w spójności i szczerości ze sobą samym.

O asertywności – o dawaniu informacji zwrotnych, przyjmowaniu ich, o nie zgadzaniu się czy nawet o przyjmowaniu ocen – dużo można się dowiedzieć na różnego rodzaju szkoleniach.  Najlepiej, kiedy można je gruntownie przećwiczyć na treningu, nawet jeśli to jest trudne. Ale dziś chciałam napisać o asertywnym dawaniu i co przez to rozumiem.

Słowa rzucane na wiatr

Zastawiam się,  po co ludzie w ogóle oferują pomoc, kiedy w rzeczywistości nie chcą, nie planują lub nie mogą jej dać? Fajnie to brzmi, kiedy się można czymś pochwalić, ale lepiej, jak rzeczywiście można coś zaoferować. A już w ogóle najlepiej, żeby ta oferta wsparcia była szczera, spójna i prawdziwa – czyli asertywna. Czyli taka, która zakłada, że „obdarowany” z niej skorzysta lub nie. No właśnie. Co jeśli rzeczywiście chciałby z niej skorzystać? Wtedy trzeba będzie podjąć wysiłek, poświęcić czas, podzielić się wiedzą,  a może nawet z czegoś zrezygnować (na przykład z tak zwanego „świętego spokoju”), żeby wywiązać się z tego, co się obiecało.

KURSY ONLINE:
8 razy Odporność dla Firm8 razy O
Program stworzony do walki ze stresem
Sprawdź!

Ileż to jest ludzi zdziwionych faktem, że skoro coś zaoferowali, to ja właśnie chciałabym z tego (i z niczego innego) skorzystać? Pytam, dzwonię, piszę, a tu konsternacja i dziwne tłumaczenie. „Ach tak, no wiesz, teraz to nie ma takiej możliwości”, „to nieodpowiedni czas”, „słaba sytuacja”, „już coś mam”, itp.

Czyli chciałeś/chciałaś mi coś dać czy tylko chciałeś/chciałaś się poczuć lepiej przez samą propozycję? No, ale w takiej sytuacji „ryzykujesz” sporo, bo skoro ja zamierzam skorzystać z propozycji – to co teraz? Czy nie łatwiej, szybciej i bardziej  uczciwie (czyli asertywnie) byłoby powiedzieć: „Nie mam”, „nie potrafię”, „nie wiem”, „na tym się nie znam”, więc ci nie pomogę”?

W tym momencie w życiu nauczyłam się czegoś bardzo przydatnego – najlepiej oczekiwać od siebie i liczyć również na samą siebie. To mocno odstresowuje i może też automotywować do działania. Nie chodzi i to, żeby nie prosić nikogo o pomoc (prosić!), ale żeby nie oczekiwać i tym samym nie czekać z brakiem pewności – czy ktoś miał szczere intencje i rzeczywiście chciał pomóc, czy po prostu chciał się popisać, bo akurat proponował to czy tamto przed grupą ludzi.

Ale dlaczego nie mieć oczekiwań od losu, od ludzi, od pogody? Bo rozliczam się przed samą sobą i zamiast zawsze na coś czekać (bo ktoś mi coś obiecał i przekonywał, jak w znanym filmie – ”Będzie pan zadowolony..” 😉 ) zaczynam podejmować kroki, a nawet czasem ryzyko – czyli ładnie mówiąc – opuszczam swoją strefę komfortu i coś robię. Jasne, wolałabym, jakbym miała we wszystkim wsparcie – począwszy od opieki nad dziećmi, poprzez instalowanie jakiś dziwnych programów w komputerze (albo uwaga – w korzystaniu z nich! ;-)) na prowadzeniu działalności gospodarczej w bardzo trudnym momencie na rynku skończywszy (mam na myśli dział szkoleniowy). I frustruję się, kiedy były deklaracje – a teraz jestem ze wszystkim sama.

Ale może właśnie wtedy, kiedy coś zrobię sama i znajdę w sobie odwagę, to czuję się panią sytuacji. A kiedy oczekuję od siebie i nie zrobię? To mogę uczciwie znaleźć tego przyczynę, a nie obwiniać wszystkich dookoła i dąsać się na cały świat.

Chcesz mi naprawdę pomóc? – nie wierzę

Jakiś czas temu zaoferowałam pomoc koleżance przy pisaniu programu na jej szkolenie – najwyraźniej nie uwierzyła, że ta propozycja była prawdziwa, bo się nie odezwała. Mało tego – jak słuchała, to się wręcz dziwiła. Szkoda, bo ja to bardzo lubię robić, znalazłabym na to czas i miałabym satysfakcję nie z zaoferowania, ale właśnie z realnej pomocy. Czyli była to asertywna propozycja. Ale koleżanka też mogła z niej skorzystać lub nie (asertywnie).