W ostatnich latach bieganie stało się niezwykle popularne – jako forma spędzania wolnego czasu, jako sposób na stres, jako styl życia. Coraz więcej też osób z biegania po „płaskim” przerzuca się na bieganie po górach, oraz na tak zwane bieganie ultra, czyli bieganie po górach na dystansie ponad 42km. Dystanse ultra wzbudzają u niektórych nie-biegaczy uczucie paniki, przerażenia, ale też fascynacji. Są biegi na 100, 130, 170, a nawet 240 km, jak Bieg 7 Szczytów, który odbywa się w lipcu w Polsce podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Bieganie na tak długie dystanse wzbudza też wiele kontrowersji. Padają pytania typu „Czy chcesz sobie w ten sposób cos udowodnić?”, „Czy musisz się w ten sposób dowartościować?”. Postanowiłam powalczyć z tego typu przekonaniami. Każdy ma swoją drogę i każdy na swój własny sposób ma prawo budować swoje poczucie wartości. Jeśli to wychodzi, dana osoba dobrze się z tym czuje, przekłada się to na realne korzyści i nie przynosi szkody, to czemu nie? Bohaterem wywiadu jest Tomek, pracownik instytucji naukowej. W tym roku wziął udział w jednej z większych imprez biegowych. Przebiegł tak zwany UTMB – Ultra Trial du Mont Blanc – bieg na 170 km, wokół masywu Mont Blanc. Dzięki temu, że istnieje taka możliwość, by w jakimś sensie obserwować zawodników poprzez relacje live, kibicowaliśmy Tomkowi zdalnie z grupą znajomych. To mnie zainspirowało, by porozmawiać z nim o tym, jak się czuł, co się działo w jego głowie, co dało mu ukończenie tego biegu.
Tomek, jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?
Zacząłem biegać w 2010 roku. Najpierw była to chęć zrzucenia wagi, poprawy zdrowia i samopoczucia. To była główna motywacja, by zacząć biegać. Miałem trzydzieści parę lat, byłem trochę zapuszczony i nie czułem się ze sobą dobrze. Początki nie były łatwe, ale chyba tak jest ze wszystkim. Potem przyszły pierwsze zawody w mieście, pierwszy półmaraton, pierwszy maraton i kolejne wyjazdy. To wciąga. Poznajesz nowych ludzi, którzy mają podobne hobby, i choć są to ludzie bardzo różni, to „zajawka” do biegania jest czymś bardzo pozytywnym, co bardzo nas do siebie zbliża.
A skąd pomysł na bieganie ultra?
Trzeba by sięgnąć kilka lat wstecz. Około 2014 roku, kiedy miałem już za sobą parę maratonów, wpadło mi w ręce kilka książek o bieganiu ultra w Ameryce – książki Scotta Jurka czy Christopera McDougala. U Scotta doszedł jeszcze element diety wegańskiej – on od lat jest hipisem-weganinem – co dla mnie, dla człowieka który „klepał asfalt”, a o bieganiu „na roślinach” nawet nie myślał, brzmiało dość egzotycznie. Bieganie ultra po górach w Polsce nie było wtedy tak popularne, jak teraz, więc było dużo ciekawości. Kocham góry, zawsze je kochałem. Od dziecka byłem obecny w górach, głównie dzięki mamie i rajdom w szkole średniej, chodziliśmy, wędrowaliśmy. Myśl, że można połączyć góry i bieganie, a do tego na dystansie +/- 150km, była bardzo pociągająca. O takich biegach tylko wcześniej czytałem, była to totalna egzotyka i w zasadzie wówczas pozostawało to tylko i wyłącznie w sferze marzeń. Zachęcające były opowieści znajomych, którzy już tego dotknęli. Zaczęły kiełkować myśli i pytania, czy ja będę stanie robić takie rzeczy.
KURSY ONLINE:
8 razy O
Program stworzony do walki ze stresem
Sprawdź!
To była chęć sprawdzenia się? Czy jednak coś więcej?
Przede wszystkim chciałem przeżyć coś nowego. Biegałem już kilka lat po asfalcie. Przebiegłem niejeden maraton czy półmaraton, czułem się wytrenowany. Pojawiła się ciekawość czegoś innego, nowego – wyobrażałam to sobie jako przygodę, na którą mogę sobie pozwolić. Ale z pewnością to, gdy tylko słyszysz czy marzysz o tych biegach, a moment, kiedy już w to wchodzisz, a potem zaczynasz te granice przesuwać, to dwie zupełnie różne rzeczy. I to jest proces, który ewoluuje. Dobrze jest go obserwować, żeby nie odlecieć – a jak się odleci, to żeby wrócić na ziemię. Tak przynajmniej dziś o tym myślę. Bo oczywiście różne miałem momenty. I czy chciałem, czy nie, podejście się zmieniało. Łatwo jest nieco odlecieć, kiedy coś zaczyna wychodzić.
Co masz na myśli?
No bo zaczynasz od tego, że to ma być przygoda. Chcesz przeżyć coś niezwykłego, w pewien sposób nawet niebezpiecznego. Coś, co jest wyzwaniem – wyzwaniem, w którym wynik sportowy jest ważny, ale jednak nie najważniejszy. Łatwo tutaj wpaść w pułapkę, bo jeśli skupiasz się głównie na tym, że coś ma być „pobiegnięte” szybko, lepiej niż kolega/koleżanka z grupy/internetu, to idąc tylko tym tropem bardzo łatwo jest stracić poczucie sensu. Wtedy każda porażka czy plan, który się nie powiódł, albo bieg poniżej spodziewanych możliwości sportowych – powoduje zjazd psychiczny. To nie jest dobre, przeżyłem to kilka razy i stwierdziłem, że nie tędy droga. Przynajmniej na etapie, na którym jestem teraz.
A jaki to etap?
Miałem takie biegi, które pobiegłem słabo – nie było dobrego wyniku, czas był gorszy niż spodziewany. Wszyscy wkoło mówili, że super, bo 80km, 70km, przygoda, etc. A ja skwaszony, bo np. koledze poszło lepiej. Są tacy, dla których rywalizacja jest głównym motorem – ok, ale dla mnie to była pułapka. Wyszedłem z tego samonakręcania się na wynik. Nie mówię, że wynik nie ma dla mnie znaczenia, bo ma – zawsze staram się od siebie wymagać, ale w tej chwili jest to sprawa drugorzędna. Liczy się przeżycie czegoś ciekawego, emocje, krajobrazy, a im bieg jest dłuższy, trudniejszy, tym tego wszystkiego jest więcej. I po każdym takim biegu wiem więcej o sobie, nie tylko jako o biegaczu, ale jako o człowieku.
Czy kiedy już biegasz maratony, półmaratony, to one w końcu przestają Cię cieszyć? Zwiększa się tolerancja i pojawia się potrzeba czegoś więcej?
Łatwo jest wpaść w schemat myślenia, że to jest permanentna pogoń za czymś nowym i czymś więcej, ale to nie jest tak do końca. Dlatego, że to wszystko cały czas mieściło się w ramach hobby, spędzania wolnego czasu, pasji, którą w sobie rozwijałem. To nie jest tak, że czułem się jak narkoman na głodzie i musiałem sobie zwiększać dawkę wysiłku. Wiem, że są ludzie, u których tak to właśnie działa, ale z pewnością nie u mnie. U mnie zawsze była to ciekawość swoich granic, ale jednak ze świadomością, że biegi ultra odbywają się w warunkach kontrolowanych – masz medyków, punkty odżywcze, więc ryzyko, że coś się stanie jest małe. Ale chciałem budować swoją psychiczną siłę, wiarę w siebie, której w przeszłości mi brakowało.
Tomku, dwa tygodnie temu – jak sam mówisz – spełniłeś swoje marzenie biegowe, przebiegłeś bieg UTMB, czyli 170km, 10000 przewyższeń. Powiedz kilka słów o tym biegu, jak do niego podszedłeś, jak to zrobiłeś?
Pewne jest to, że była to największa przygoda w moim życiu. Daleka podróż, daleki bieg, znajomi nowi i znajomi starzy – bez wątpienia zostanie to na zawsze w moim sercu. Jak do tej pory, był to mój najdłuższy bieg – nigdy wcześniej nie robiłem takiego dystansu i nigdy wcześniej nie byłem tak wysoko. Wiadomo, że przed każdym startem są nerwy, ale tu wyjątkowo było zupełnie inaczej. Jak na siebie, do tego startu podszedłem bardzo spokojnie.
To ciekawe, co mówisz, bo skoro to było Twoje wielkie marzenie, to można by pomyśleć, że będzie się to wiązało z ogromnym napięciem. Jak myślisz, skąd spokój?
Na tym biegu o wiele bardziej zależało mi rok czy dwa lata temu. Prawdopodobnie wtedy tego napięcia byłoby we mnie znacznie więcej. Przez covid i lockdown wiele imprez się nie odbyło, więc przewartościowałem sobie nastawienie. To tak, jakby zeszło trochę pary, tej gorączki związanej ze startowaniem w zawodach co miesiąc, jak to było przed pandemią, i chyba siłą rzeczy pojawiło się dużo więcej spokoju i dystansu. W pewnym sensie było to potrzebne, znalazłem się bliżej siebie i tego, o co mi naprawdę chodzi.
Czyli zmienił się Twój stosunek do biegania?
Nabrał nieco innych kolorów. Zacząłem spokojniej o tym myśleć. Mniej się spinać. Odkąd zacząłem biegać ultra, moje nastawianie zmieniało się, ale to był proces. Doświadczałem całej masy emocji. Kiedy zacząłem biegać w górach, pierwszy, drugi bieg ultra, czułem się bardzo mocny. Zrobiłem trzeci, a potem któryś z kolei nie wyszedł – wiec łapałem doła. Pojawiały się wątpliwości, potem zdarzył mi się pierwszy „dnf” czyli musisz zejść z trasy z jakiegoś powodu. Kontuzja, brak sił, albo coś ci nie siądzie w głowie. Gdy przytrafiło mi się to pierwszy raz, czułem się okropnie. Wtedy mniej wiedziałem o sobie, byłem skupiony na walce o wyniki, na tym, by zbliżyć się sportowo do moich granic. Zszedłem z trasy, ponieważ czułem, że nic sportowo z tego nie będzie – choć spokojnie zmieściłbym się w limicie czasu. Teraz biegłbym dalej – bo przeżycie mety, nawet gdy sportowy wynik jest słaby, jest czymś niesamowitym, wtedy mijają wszystkie wątpliwości. Gdy zrezygnowałem z kontynuacji biegu, psychicznie czułem się bardzo źle. Bardzo się to odbiło na moich bliskich, byłem wkurzony na siebie, myślałem, że do niczego się nie nadaję, że nie mogę o sobie mówić, że jestem człowiekiem, który biega w górach. Teraz, trzy lata później, wiem o sobie więcej, więcej wiem o biegach, mam więcej doświadczeń i przeżywam to wszystko inaczej. Wtedy nie umiałem sobie poradzić z przeżyciami i z myślami na swój własny temat. Byłem przyzwyczajony do „dowalania sobie” psychicznie, więc bardziej przeszkadzał mi fakt, że po porażce bliscy obrywali rykoszetem. Dobrze, że to widziałem i mogłem wyciągnąć wnioski. Oczywiście po takim nieukończonym biegu większość ludzi bardzo zdroworozsądkowo mówiła mi, że nie ma się co przejmować, że to jest tylko bieg, że nie świadczy to źle ani o mnie jako o człowieku, ani o mnie jako o biegaczu – i oczywiście mieli racje. Ale to są rzeczy, do których dochodzi się z czasem. Wówczas zdawało mi się, że to, że zszedłem z trasy i nie ukończyłem biegu, mówi wiele o mnie: że jestem słaby, do niczego się nie nadaję. Bez sensu. Teraz podchodzę do tego inaczej. Nie dramatyzuję, nie dowalam sobie, nie jestem nieprzyjemny dla siebie i innych. Wyjąłem część tego kija z tyłka – jestem amatorem, nie sportowcem, wstaję zza biurka, chcę przeżyć coś fajnego, innego, i na tym się skupiam. Nie rywalizuję. Nie napinam się. Przeżyłem już takie napinanie i stwierdziłem, że to jednak nie ja. Co innego mam w środku. Cieszę się, że dzięki temu, że przeszedłem tę drogę, dziś to wiem. Widzę, że moja przygoda z bieganiem to proces, dzięki któremu wiele się dowiedziałem, paradoksalnie – nie tylko o bieganiu.
A powiedz, co dzisiaj znaczy dla Ciebie każdy kolejny bieg?
Sam wynik w tym momencie na pewno nie jest sprawą pierwszorzędną, poza wynikiem ważne jest co innego. Szukam drogi do tego, by poczuć się dobrze, a biegi ultra są dobrym na to sposobem. Dzięki tym biegom poznajesz siebie w sytuacji, której wcześniej nie znałeś, w której nie masz doświadczenia, bo na przykład po raz pierwszy biegniesz 170km. A każdy kolejny dłuższy bieg to nowa sytuacja.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, ze poprzez biegi ludzie sobie coś kompensują.
No bo pewnie kompensują, każdy ma jakieś deficyty, i jeśli chce się pomimo tego poczuć dobrze sam ze sobą, to szuka na to sposobów. Nikt nie jest doskonały, a wiele osób chce i ma do tego prawo, by czuć się dobrze, być zadowolonym z siebie.
Czemu w ten sposób?
Może dużo ludzi będzie owijać w bawełnę, ale rzeczywiście jest coś takiego. Moje życie nie zawsze układało się podręcznikowo, idealnie, czasem czegoś w nim brakowało, co uświadomiłem sobie dużo później. Zupełnie inaczej myślałem o sobie przed trzydziestką, a zupełnie inaczej po. Uzyskałem dużo więcej świadomości. Momentem przełomowym były narodziny mojej córki. Musiałem odnaleźć się w roli ojca i dużo o tym myślałem. Bywało różnie. Nie byłem pewny, czy sobie poradzę, czy się w tym odnajdę. Nie wierzyłem w siebie i nie wiedziałam, jak dużo zależy ode mnie. I rzeczywiście, w bieganiu fajnie obserwować te pierwsze postępy, progres, efekty, choćby w postaci utraty wagi. Myślisz sobie wtedy „wow, zrobiłeś to”, „nie jest z tobą tak źle”, „jesteś w stanie robić coś ważnego”. Życie zaczyna inaczej wyglądać gdy czujesz, ze masz na nie wpływ, ze coś od Ciebie zależy. Widzisz siebie jako autora tego, co się wydarza i to dodaje sił, przekłada się na więcej obszarów, nie tylko na sport.
Powiedziałeś o narodzinach córki, jako o nowym przeżyciu, braku pewności, wątpliwościach. Jak odnajdujesz się w tej roli? Czy teraz, gdy są przed Tobą nowe wyzwania, niezwiązane z bieganiem, jesteś pewniejszy siebie? Czy umiesz sobie powiedzieć „Ok, może być ciężko, ale dam rade.”? Czy już bardziej ufasz sobie w innych obszarach?
Tak, w dużej mierze tak. Jest dużo lepiej. Lepiej myślę o sobie. Jestem pewniejszy, wiem, że jeśli chcę, to mogę dużo, dużo więcej niż mi się kiedyś wydawało. Myślę, że w dużej mierze taka droga, jaką przechodzę w bieganiu, mi w tym pomogła.
Powiedz, jak to jest między biegami. Gdy już euforia opadnie, mówi się o efekcie pustki, braku czegoś – jak to jest u Ciebie?
Dziś jestem 1,5 tygodnia po UTMB i ten największy „haj” rzeczywiście minął. Zmęczenie schodzi, endorfiny opadają, ale nie myślę, że nic nie ma. Nie szukam kolejnych wyzwań, nie myślę o kolejnym masakrującym biegu, by coś poczuć. Chcę się tym cieszyć, pobyć w tym, że to zrobiłem. Bieganie jest ważne, ale to jednak nie jest jedyny sens życia. Nie jest tak, że gdybym z jakiegoś powodu nagle nie mógł biegać, to moje życie straciłoby cel. Jeszcze parę lat temu mój świat by się zawalił. W pewnym momencie doszedłem jednak do wniosku, że miło jest robić w życiu fajne rzeczy, które nie za bardzo szkodzą innym. A skupianie się tylko na bieganiu, na wyniku, to jest orka na drugi etat, ja bym tego nie chciał. Staram się robić tak, żeby na przykład bliscy na tym nie cierpieli.
Spełniłeś marzenie biegowe swojego życia, i co to dla Ciebie znaczy?
Marzyłem o tym starcie, jak pewnie każdy „biegacz górski”. Chciałem to poczuć i naprawdę było warto. Super organizacja i fantastyczna atmosfera. Stoisz na starcie, grają Ci Vangelisa – nie ma takiego twardziela, który się nie popłacze. Wszyscy albo przełykają ślinę, albo chowają twarz w dłoniach, bo emocje, które się budują, są ogromne, i po starcie to właśnie one Cię niosą. Ale te biegi to też ludzie – przyjaciele, których energię czułem, bo byli ze mną duchem, kibicowali mi, a w chwili największego kryzysu, kiedy miałem już rezygnować – pomogli iść dalej. Czułem to i to było wspaniałe, wiedzieć, ile osób we mnie wierzy. To jest piękne. I to jest coś bezcennego. I cieszę się, że to mam.
A jakie jeszcze zmiany widzisz, kiedy patrzysz na siebie sprzed 10 lat i teraz?
Wiesz, nie jest łatwo o sobie tak mówić, wolałbym, żeby opowiedział o tym ktoś z moich bliskich. Sam nie jestem do tego przyzwyczajony, ale dobrze – myślę, że jestem lepszym człowiekiem, jestem bardziej zadowolony z siebie i moje relacje z ludźmi też są lepsze. Czuję się mocniejszy, a kiedy patrzę na siebie – jestem zadowolony z tego, co widzę. A przynajmniej się staram. Nie zawsze mi wychodzi, ale to też jest proces.
Wiem, ze może to brzmi jak slogan, ale czy Ty siebie lubisz?
Dla mnie też kiedyś to pytanie i sformułowanie brzmiało jak slogan i wydawało mi się idiotyczne, ale teraz je rozumiem, i mogę na nie odpowiadać: lubię siebie coraz bardziej. Nie jest tak, że to proces skończony. To jest trudne, ale ważne. Bez tego nie da się dobrze traktować innych, a bardzo mi na tym zależy, dlatego będę nad tym dalej pracować. A robienie biegów ultra bardzo mi w tym pomaga. Im dłużej biegam, tym mniej, paradoksalnie, skupiam się na sobie.
Bardzo dziękuję Ci za szczerą rozmowę i życzę wiele pięknych dróg, nie tylko biegowych.
Zdj. Portret wykonany przez Katarzynę Plewę jako prezent w imieniu przyjaciół po biegu.