Kiedyś myślałam, że miasto to szczyt moich marzeń. Teatry, muzea, rozrywki. Dostęp do edukacji na wysokim poziomie i wszystko takie naj… Niestety –  jak to mówią – z wiekiem człowiek mądrzeje i zaczyna zauważać nie tylko to, co samo „pcha się w oczy”.

Po latach "ochów i achów" związanych z możliwościami jakie daje miasto, dotknęła mnie bolesna prawda… Odkryłam, że nie ma nic za darmo. Bo miasto daje, ale i każe słono płacić każdemu, kto się nim „zachłyśnie”. Niewolnicy miast – ta nazwa doskonale pasuje do tych, którzy oddali "tylko" siebie – by zyskać wszystko inne.

Opowiem Ci o mieście

Jak ćmę przyciąga światło gorącej żarówki, tak i nas kusi miasto. Mówi, krzyczy i prosi – „Tu Ci będzie dobrze, tu jest więcej szans i perspektyw, znajdziesz pracę, kupisz dom, zrobisz karierę. Pomyśl tylko… Świetna komunikacja, taki wybór szkół dla dzieci… Taka szansa – Będziesz głupi, jeśli nie skorzystasz”. Kto by nie uległ pokusie, jeśli tylko nadarzyłaby się odpowiednia szansa.  Niewielu takich.
 
Miasto jawi się jako coś lepszego, dla wybranych, na poziome… Bo wieś to przecież dziura zabita dechami…, co tam można robić, jeden sklep jak już  i wszędzie tylko las – tłuką się nam w głowach pierwsze skojarzenia. Krzywimy się i wracamy do codziennych zajęć.
 
Zachwyt miastem trwa czasem i latami. A nieśmiałe myśli, które przychodzą znienacka do głowy – "Na co Ci to, po co" – są zabijane jak natrętne muchy.
 
No bo jak to? Trzeba pracować, najlepiej na 2 etatach… Im więcej pracy, tym więcej pieniędzy. Im więcej dochodów, tym więcej potrzeb.  Ciuchy tylko modne, bo nie pasuje chodzić w starociach. Fryzjer i paznokcie, przecież to podstawa. Jeździć tramwajem nie wypada i to męczące. Jedno auto, drugie – i więcej pracy, bo przecież do baku lać trzeba. No i ten kredyt na mieszanie, co wisi nad głową jak gradowa chmura – z czegoś spłacać trzeba.
 

Wieżowce w mieścieSiłownia kosztuje i basen kosztuje – o ile mamy czas się tam doczołgać. Nadgodziny lecą, podobnie jak batoniki, które zjadamy nałogowo, żeby uciszyć burczenie w brzuchu. Nie ma czasu, nie ma kiedy, trzeba pracować, trzeba zarabiać – jedzenie poczeka. Byle coś przegryźć w biegu – uciszyć brzuch i sumienie.  „Jeszcze zdążę zadbać o siebie, jeszcze zdążę.. Ale później, bo teraz muszę biec na spotkanie, na zakupy, do pracy” – zawsze jest coś do zrobienia.

Dzieci…  z dziećmi to jest problem. Mieć źle i nie mieć źle. Bo co z nimi zrobić? Na rynku pracy konkurencja, kryzys, redukcje etatów… Albo dzieci albo praca. Dziadkowie się nie zajmą maluchem, bo też pracują, albo nie mają już zdrowia, czy chęci. Ewentualnie zostaje niania, żłobek, później szkoła i dużo zajęć dodatkowych – żeby było mądrzejsze, wybitne, idealne – takie „miastowe”.
 
Nie zawsze jest miejsce na ciążę w życiorysie. Nikt nie powie tego wprost (choć i to się zdarza), jednak ile młodych matek nie ma dokąd wrócić po urodzeniu dziecka, albo inaczej – ile wraca do pracy, by otrzymać wypowiedzenie?
KURSY ONLINE:
proste-zycieProste Życie
Porządek w głowie, życiu i domu
Sprawdź!

Jeśli wypowiedzenie, to zmiana dochodów, a żyć z czegoś trzeba. Bo kredyt kosztuje, jedzenie kosztuje, wszystko kosztuje – a już na pewno wyższy standard życia do którego przywykliśmy, który obiecało nam „miasto”. Pamiętam, kilka lat temu wpadł mi w ręce artykuł o bizneswoman, która straciła pracę i pamiętam swój szok, gdy czytałam jej opowieść o zakupach – brzmiało to mniej więcej tak – „Nie mam teraz pieniędzy, tyle co kiedyś. Wiele rzeczy muszę sobie odmawiać, w sklepie automatycznie sięgam po mój ulubiony makaron za 10 zł (kilka lat temu!) i płakać mi się chce, bo muszę go odłożyć i wziąć tańszy”. Pomyślałam sobie wtedy – ludzie powariowali, płakać z powodu makaronu. Teraz jednak wiem, że to „zatrucie miastem”, które potrafi być jak narkotyk. 

W pogoni za „szczęściem”

Omamieni wizją pięknego życia, dostatku i bycia kimś – zatracamy samych siebie. Rodzina, miłość, przyjaźń przestają mieć znaczenie, nawet my sami przestajemy cokolwiek znaczyć. 
 
Z perspektywy lat dostrzegam, że w pewnym momencie ja i wielu moich znajomych tak wpadło w rytm zdobywania i dążenia do upragnionego szczęścia – że zapomnieliśmy, czym ono jest naprawdę. Chęć posiadania przesłoniła cały świat. Nie mam tu na myśli tylko pieniędzy. Chcieliśmy lepszego stanowiska, lepszej sylwetki, lepszego samochodu…, a najgorsze w tym wszystkim – w naszych wizjach zabrakło słowa STOP.  Bo jak przestać piąć się po szczeblach kariery, kiedy w zasięgu kolejne lepsze stanowiska. Jak nie iść na kolejne studia, skoro to dobre dla CV. Jak przestać chcieć mieć coraz nowsze, piękniejsze ciuchy – nieważne, że szafa się domknąć nie chce. Jak przestać? Gdy już wpadnie się w rytm i „zachłyśnie miastem” bardzo trudno przestać. Wymaga to zmiany myślenia, nastawienia do świata i siebie, rewizji wartości i określenia ich na nowo. 

Problem z poczuciem wartości

Nie twierdzę, że korzystanie z możliwości jakie daje miasto jest czymś złym. Praca, rozwój zawodowy, edukacja to wszytko jest dobre. Zapewnia nam utrzymanie, poczucie spełnienia, realizację ambicji itp. Problem pojawia się wtedy, gdy  to wszystko staje się w naszym odczuciu jedyną miarą naszej wartości i celem życia. Gdy czujemy, że bez nowego samochodu co 2 lata jesteśmy nikim, gdy nie wyobrażamy sobie życia bez wczasów za granicą, bo to byłby dramat, gdy biegniemy przed siebie sami nie wiedząc za czym i po co. 
 
Pamiętajmy, że wartość człowieka – wbrew opiniom niektórych –  to nie pieniądze, ubranie, samochód. Fajnie je mieć,  jednak czy koniecznie trzeba zabijać się kolejnymi obowiązkami, żeby zdobywać więcej i lepsze w nieskończoność? 
 
Możesz kochać miasto, jednak nie daj mu przejąć nad sobą kontroli. Nie pozwól, aby ograbiło Cię z poczucia własnej wartości jako człowieka. Ceń siebie, swoje nawet małe ideały i nie oddawaj ich za wczasy, pieniądze czy makaron z wyższej półki. Jeśli to dla Ciebie ważne, nie rezygnuj z rodziny, przyjaźni, bycia dobrym na rzecz osiągnięcia „sukcesu”. Każda kariera się kiedyś kończy, po edukacji zostaje tylko dyplom –  to co robimy ma być realizacją mądrych celów, a nie celem samym w sobie. Bo jakie to szczęście kupić sobie drugie auto, gdy wracamy do pustego domu – kwiatki uschły, na partnera nie było czasu (albo również siedzi w pracy do późna), w lodówce pustka świeci, a my nie potrafimy przypomnieć sobie chwili, gdy ostatnio się śmialiśmy. Nawet nie ma komu się pożalić, bo dla prawdziwych przyjaciół zabrakło czasu i byli mało „ambitni”. Wysilmy się na chwilę refleksji nad swoim życiem. "Niewolnicy miast" – czy chcesz być jednym z nich?