Mimo że od założenia szkoły Summerhill upłynie niedługo sto lat (Aleksander Neill założył ją w roku 1921 roku), powody, dla których powstała, stają się przedmiotem gorącej publicznej debaty dopiero dziś. Wtedy, zaledwie trzy lata po przerażającym i przygnębiającym doświadczeniu I wojny światowej, ludzie mądrzy i wrażliwi gorączkowo szukali sposobu na to, aby podobna tragedia nigdy więcej się nie powtórzyła.
Część z nich uznała za najważniejszą strategię prewencyjną – zreformowanie sposobu wychowywania i kształcenia nowych, powojennych pokoleń młodzieży. Przyjęli narzucające się założenie, że starsze pokolenie całkowicie zawiodło i rozczarowało, doprowadzając do niewyobrażalnej wojennej katastrofy. W konsekwencji uznali, że nie wolno ani chwili dłużej powielać modelu wychowawczego i edukacyjnego opartego na tresurze i indoktrynacji dzieci przez dorosłych. Innymi słowy, postulowali zaprzestanie infekowania umysłów młodych ludzi fobiami, nerwicami, nacjonalizmami i szowinizmami, boleśnie doświadczonych, przeszłych pokoleń. Postanowili zaufać dzieciom, ich wrodzonej empatii, ich zdolności do kochania i zachwytu nad światem i ludźmi, bez względu na rasę, narodowość czy religię. Zrozumieli i docenili młodzieżową potrzebę kulturowego i pokoleniowego buntu. Uwierzyli także w naturalny pęd młodych do zdobywania wiedzy, rozwijania zdolności i zalet charakteru. W Polsce – w tym samym czasie – podobnie myślał, pisał i działał Janusz Korczak, który przesłanie o korzyściach płynących z abdykacji dorosłych zawarł m.in. w książce Król Maciuś I. W Niemczech i w Stanach szokował konserwatywnych ideologów i edukatorów zbuntowany uczeń Freuda – Wilhelm Reich.
Odporność na zmiany
Nie zdążyli. Nie minęło 20 lat i wybuchła kolejna wojna – psychotycznie okrutna, krwawa, tragiczna i poniżająca. Nie mieli szans. Bo ideologie, instytucje i procesy edukacyjne należą do najbardziej konserwatywnych, najbardziej upolitycznionych, najmniej podatnych na zmiany. Dryfują przez ocean czasu z inercją Titanica. Nie są w stanie zmienić kursu nawet wtedy, gdy lodowa góra, która może je zatopić, od dawna widnieje na horyzoncie. Do tej katastrofalnej w skutkach inercji przyczynia się w ogromnej mierze postawa rodziców, od wieków żywiących przekonanie, że ich dzieci powinny myśleć, czuć i wybierać tak jak oni. Zatem w najlepszej wierze przekazują im swoje anachroniczne poglądy i rozumienie świata, czyniąc ich nosicielami i zakładnikami swoich kompleksów, słabości i ograniczeń. Jakże często ten niefortunny proces uznajemy za przejaw rodzicielskiej miłości i międzypokoleniowej więzi. Niestety, dalece bardziej prawdopodobnie brzmi bolesna konstatacja hinduskiego mistyka Krishnamurtiego: Gdybyśmy naprawdę potrafili kochać nasze dzieci to na świecie nie byłoby wojen. Z pewnością, dlatego mniejsze i większe wojny toczą się na świecie nieustannie. Na szczęście, udało nam się jak dotąd uniknąć nowej wojny światowej. Ale wiele wskazuje na to, że jeśli szybko się nie opamiętamy, to nie uda nam się uniknąć globalnej katastrofy cywilizacyjnej. Dzisiaj wyzwania, przed jakimi stoją następne pokolenia, są znacznie większe i poważniejsze niż te, na które nie udało się ludzkości adekwatnie odpowiedzieć po dwóch wielkich wojnach.
Skala tych problemów decyduje o poczuciu pilnej niezbędności i o wysokiej temperaturze debaty o edukacji, która się obecnie toczy we wszystkich rozwiniętych krajach świata. Nie sposób bowiem przecenić wagi pytania: Jak kształcić i wychowywać współczesne dzieci i młodzież na ludzi mogących sprostać dramatycznie trudnym, dotychczas niespotykanym wyzwaniom XXI wieku? Czy dalej kazać im oddychać klimatem konkurencji, bezwzględnej walki o indywidualny byt i karierę, przygotowywać do korporacyjnej pracy ponad siły i ćwiczyć w zaprzeczaniu ich najważniejszym psychologicznym i egzystencjalnym potrzebom? Czy może raczej z pokorą i klasą uznać, że my dorośli znowu zawiedliśmy, doprowadzając tym razem całą planetę na skraj katastrofy, i abdykować z roli nieomylnego wychowawcy-uzurpatora. Może czas – wzorem założycieli i kontynuatorów Summerhill – uwierzyć, że jeśli choć w niewielkiej mierze uchronimy kreatywne umysły i odważne, otwarte serca młodych ludzi przed zainfekowaniem naszymi ograniczonymi poglądami, traumami i kompleksami, to znajdą oni sposób na porozumienie i planetarną solidarność ponad wszelkimi podziałami – i zaczną dzięki temu naprawiać popsuty przez poprzednie pokoleniu świat.
To zapewne nie przypadek, że Summerhill wbrew wszystkiemu przetrwał na brytyjskiej wyspie prawie sto lat i wychował tysiące ludzi ukształtowanych zupełnie inaczej, niż to czyni dominujący na świecie system edukacyjny. Doczekał się też wreszcie zasłużonej roli sprawdzonego wzorca i inspiratora dla wielu ważnych i kreatywnych inicjatyw edukacyjnych wyłaniających się obecnie w wielu krajach z coraz większą siłą i odwagą. Wygląda na to, że pełzająca rewolucja w edukacji już się dzieje i – wszędzie tam, gdzie działa demokracja – osiąga skalę w dziejach niespotykaną. Również w Polsce coraz śmielej powstają szkoły demokratyczne inspirowane Summerhill. Popularne staje się też uczenie dzieci w domach (home schooling) a także un-schooling (w wolnym tłumaczeniu „odszkalanie”). Państwowy, scentralizowany system edukacyjny jest coraz powszechniej kontestowany przez rodziców, którzy – zapewne z różnych powodów – dostrzegają jego anachroniczność, nieadekwatność, a nawet szkodliwość. Dzieje się tak, bo chyba wszyscy w głębi duszy przeczuwamy, że wolny od konfliktów i wojen, sprawiedliwy i harmonijny świat mogą stworzyć tylko młodzi, nieskrępowani negatywnym dziedzictwem pokoleń, odważni, kreatywni ludzie.
Summerhill w Polsce.
W tej sytuacji książka Summerhill musiała się wreszcie znaleźć w polskich księgarniach. Z satysfakcją prezentujemy więc Państwu unikalną opowieść o śmiałej filozofii i skutecznej, innowacyjnej strategii wychowawczo-edukacyjnej. Mamy graniczącą z pewnością nadzieję, że wniesie ona nowe, ważne wątki do toczącej się debaty o reformie szkoły i stanie się dla wielu młodych ludzi a także dla rodziców, nauczycieli, edukatorów i polityków, źródłem nadziei i inspiracji.